Tak sobie myślę

Robiłam wczoraj porządek w tzw. papierach i znalazłam informację, którą przesłał mi ZUS jakiś czas temu dotyczącą mojej przyszłej emerytury, którą wrzuciłam do teczki i jakoś nie zwróciłam na nią szczególnej uwagi. Wyszło, że gdybym teraz na nią przeszła dostałabym dwieście ileś tam zł, a planowo dziewięćset ileś tam. Tragedia jakaś. A wydawało mi się, że moje zarobki nie są tak tragicznie niskie.

Ciekawe jak za to przeżyć, kiedy więcej wychodzi samych opłat za mieszkanie, bez kredytów. Oszczędzanie to już nie dodatkowe hobby tylko konieczność. Tylko tak się zastanawiam jak i gdzie oszczędzać. Niby można pieniądze trzymać w banku, ale za wiele się na tym nie zarobi, a czy to wiadomo czy te banki są takie bezpieczne, bo w końcu perspektywa czasowa długa. W ciągu kilkudziesięciu lat wiele rzeczy może się wydarzyć.

Żadne ryzykowne instrumenty finansowe nie wchodzą w grę, bo się na tym po prostu nie znam, a nie będę się rzucała na piękne obietnice, żeby później wypłakiwać się w internecie, albo u jakichś rzeczników konsumentów i żebym robiła z siebie głupka, że „proszę pana/pani ja tę umowę podpisałam, ale ja jej nie rozumiem, nie wiem co tam jest napisane, oni obiecali… itd.”

Najchętniej uzbierawszy trochę „włożyłabym” w jakieś nieruchomości, tylko że to „trochę” to całkiem nie mało. Choć to mi się wydaje najlepszym pomysłem. Na działkach czy mieszkaniach raczej się nie straci, a co więcej kupno mieszkania pod wynajem to inwestycja, która przynosi stałe miesięczne dochody, a to przy obliczonej przez ZUS wysokości emerytury – skarb. Co prawda z najemcami różnie to czasem bywa, ale summa summarum nie można wszystkich posądzać o niechlujstwo i niszczenie cudzego majątku.

Pewnie najlepszym rozwiązaniem byłoby jakieś mieszkanko, apartament ( 🙂 ), albo działka pod pole namiotowe w jakimś turystycznie atrakcyjnym regionie, ale trzeba by mieć kogoś albo jakąś firmę na miejscu do kontrolowania tego, zmieniania pościeli, sprzątania itd, a to dodatkowe koszty i dodatkowy kłopot, choć zysk zapewne niezły.

Ostatnio kiedy byliśmy nad morzem widziałam sporo ofert sprzedaży mieszkań w apartamentowcach z myślą właśnie pod wynajem. Ciekawe czy opłacałoby się wziąć kredyt na coś takiego, tzn. kredyt, który by się z tego wynajmu sam spłacił, a później pozostałaby „czysta” nieruchomość generująca zysk, bo liczyć na to, że uzbieram wystarczającą kwotę, bez żadnego wsparcia byłoby co najmniej marzycielstwem. Zresztą można zacząć od czegoś mniejszego i tańszego np. kupić domek holenderski i postawić go na jakiejś niewielkiej działce w uroczym miejscu, choćby nad moim ulubionym jeziorem. A jeśli domek byłby całoroczny, to kto wie, może bym się do niego kiedyś przeprowadziła 😉

Tak czy inaczej coś z tym muszę zrobić, żeby nie obudzić się kiedyś z przysłowiową ręką w nocniku, z emeryturą z której być może nie opłacę nawet wszystkich rachunków już nie mówiąc o przeżyciu, a przecież nie o to chodzi, żeby tylko egzystować.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *