Znowu problemy z dyskiem

Kurde, czuję się jak schorowana starowinka, która nie potrafi albo się wyprostować albo zgiąć! Mam powtórkę, czyli ponowne problemy z dyskiem. Najgorsze jest to, że wystarczy jeden dziwny ruch i jestem unieruchomiona. Takie totalne: nie znasz dnia ani godziny. Człowiek planuje sobie wyjazdy majówkowe, a tu nagle wielki znak zapytania.

A wszystko dlatego, że postanowiłam przełożyć stosik książek z bardzo niskiej półki na górną na innej ścianie. Wystarczył więc ruch: schyl się i wstań przekręcając się, żeby mój kręgosłup odmówił posłuszeństwa. Masakra. Kiedy nic mi nie dolega, nie potrafię do tego stopnia pilnować wszystkiego co robię, każdego ruchu, skrętu, żeby nie dać się złapać.

I tym sposobem muszę – przed długim weekendem – wybrać się jeszcze do mojego sprawdzonego fizjoterapeuty. Ech, a to jeszcze nie jakaś starość. Aż starach pomyśleć co może być później…

Dwie jasne planety na nocnym niebie

Wczoraj wracając do domu późnym wieczorem, w każdym bądź razie, jak już było ciemno, zauważyłam na niebie dwa wyjątkowo jasno świecące punkty, które były w bliskiej odległości od siebie.  Nie jestem jakimś wybitnym znawcą nieba, ale wiem, że nie są to gwiazdy, tylko planety.

Przyszedłszy do domu sprawdziłam od razu w wyszukiwarce i okazało się, że: 1. nie tylko ja szukałam takich informacji, 2. że są to: Wenus i Jowisz, które w tym roku w marcu tworzą Wielką Koniunkcję, przez co wyglądają naprawdę spektakularnie. Wyjdźcie wieczorem i sprawdźcie sami.

Jako ciekawostkę przeczytałam, że podobno „17 czerwca 2 roku p.n.e. Wenus i Jowisz optycznie zeszły się w jeden, niezwykle jasny punkt! Fenomen oglądany m.in. z Bliskiego Wschodu prawdopodobnie odegrał rolę Gwiazdy Betlejemskiej.” Tak podaje serwis Urania, na którym osoby ciekawe wiedzy astronomicznej na pewno znajdą dużo informacji.

Jedyne czego żałuję to tego, że nie mieszkam w miejscu mniej ciemnym w nocy, albo jak mówią niektórzy: mniej zanieczyszczonym światłem. Zawsze, kiedy wyjeżdżam w takie rejony np. w Bieszczady, Pieniny, Izery czy choćby na jakąś konkretną oddaloną od miast wieś – chętnie obserwuję nocne niebo. Kilka razy udało mi się nawet wypatrzeć Drogę Mleczną 🙂

Przedświąteczne porządki

W tym roku Święta spędzałam u rodziców. Pojechałam tam wcześniej, żeby zrobić porządek i pomóc mamie, bo sporo ludzi miało się zjechać. Mama najbardziej ucieszyła się z powodu chętnej do sprzątania, gdyż od bardzo długiego czasu irytuje ją bałagan, który ojciec robi w piwnicy, gromadząc coraz większą ilość „śmieci”. Te „śmieci” to różnego rodzaju sprzęt remontowy, śrubki, gwoździe, narzędzia, itd. itd.

I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że wszystko jest zbierane „na wszelki wypadek”, „bo może kiedyś się przyda”. Są tam zarówno rzeczy nowe, pozostałości po remontach oraz rzeczy, których pozbywają się jego kumple, a on wszystko zbiera. I co tu kryć: mimo że się nie zna na tym, nie wykonuje remontów, więc nie ma szans, żeby mu się to przydało.

Nic więc dziwnego, że kobieta jest wkurzona. Powiedziała: wywal ile ci się uda, bo na mnie by się wkurzał, a na ciebie nie będzie, albo się nie przyzna. No więc wpadłam i zrobiłam taki porządek jak zwykle, kiedy mam mało czasu, czyli szybkie czystki 😉 Kiedy czasu mam więcej, zwykle zastanawiam się nad każdą rzeczą.

W trzy dni zatem nie tylko wysprzątałam cały dom, ale też „odciążyłam” piwnicę. Oczywiście nie wyrzuciłam niczego nowego ani takiego, z czego korzysta. Frezy do drewna ocalały, podobnie jak wkrętarka, wiertarka, szlifierki, wyrzynarki inne przydatne rzeczy.  Jednakże przedpotopowym, zardzewiałym śrubkopodobnym rzeczom powiedziałam od razu nie. Podobnie jak całej stercie rzeczy po remoncie, z kawałkami płyt gipsowych i profili na czele. Ech to zbieractwo, chomikowanie wszystkiego.

O dziwo, ojciec nie przyjął tego najgorzej. Może wcześniej sam uznał, że przegiął, a może nawet miał ochotę się tego pozbyć tylko czasu, albo zdecydowania zabrakło. I potrzebny mu był ktoś kto bez sentymentów podejdzie do sprawy 😉

Święta udały się bardzo. Sylwester też nie najgorzej. Nie ma na co narzekać. Z przytupem weszłam w Nowy Rok, więc oby był dobrym czasem 🙂 Wszystkiego dobrego!

Rehabilitacja w przychodni

Dawno, dawno temu łupnęło mi coś w kręgosłupie podczas zbyt energicznego sprzątania i od wtedy co jakiś czas powtarzam rehabilitację, czyli – jak to się teraz mówi – chodzę do fizjo. W dzisiejszych czasach (nie porównując do dawnych, bo brak mi wiedzy w tym zakresie) jest tak, że albo się chodzi na wizyty prywatne z terminem np. na za tydzień albo dwa, albo czeka w długiej kolejce.

Na poprzednim płatnym cyklu (chodzę przez dwa tygodnie) mój fizjo doradził mi wziąć skierowanie od rodzinnego, zarejestrować się i poczekać, bo i tak powinnam co kilka miesięcy powtarzać terapię. Tak też zrobiłam. No i owszem poczekałam i to nie krótko, bo półtora roku! Po czym zdziwiłam się pewnego pięknego sierpniowego dnia, kiedy to dostałam sms-a przypominającego o wizycie u fizjo i rozpoczynającej się terapii! Zdziwiłam się tym bardziej, że terminy kolidowały mi z wyjazdem. Na szczęście udało się trochę ją przesunąć.

Na zabiegach spory ruch. W sumie pacjentów można podzielić na dwie grupy: seniorzy, którzy z racji wieku mogą już niedomagać i wysportowani ludzie w wieku 20-40 lat, którzy nabawili się kontuzji głównie przy uprawianiu sportu. No cóż… sport to zdrowie?

Po skończonej terapii zamierzam wziąć skierowanie na kolejną. Nie ma co czekać, bo teraz kolejki podobno są jeszcze dłuższe. A wydawałoby się, że skoro podwyższyli tak drastycznie składki zdrowotne to zniosą limity, tak żeby zgrać je z godzinami pracy przychodni, albo przynajmniej znacznie je podwyższą. A tu nic z tego. Zgarniamy więcej, ale do pacjentów to nie trafi. Dobrze, że chociaż mam w pobliżu genialnego fizjoterapeutę i bardzo dobrze wyposażoną przychodnię rehabilitacji. Jednakże jeśli kiedyś znowu mnie zacznie boleć tak jak na początku, trzeba się liczyć z wizytami prywatnymi, bo terminy na NFZ są nie do przejścia dla chorych. Zasadniczo wychodzi na to, że w składkach płacimy jedynie za lekarza rodzinnego, więc trzeba przyznać, że ma niezłe ceny…

Na rower

Zaczarowały mnie te dwójki na tyle czasu, że dopiero teraz coś skrobię. I w dodatku tylko przez chwilę, żeby napisać, że właśnie idę na rower. Mam wielką ochotę na trochę aktywności. Liczę na piękne widoki zielonych i żółtych pól, bo przecież teraz wspaniale kwitnie rzepak. Mam tylko nadzieję, że dam radę jechać pod wiatr, bo jednak nieźle dziś wieje. Przy okazji chcę się rozejrzeć w jakim stanie są kwiaty czarnego bzu. Zawsze wiosną czekam na nie z utęsknieniem, żeby zrobić racuszki i sok 🙂

Życzę Wam miłego wieczoru i namawiam na aktywność: rower, spacer, bieganie, czy co tam lubicie. Miłej zabawy 🙂

Podwójnie śmieszna sytuacja

Wczoraj popołudniu wybrałam się do sklepu. Nie było daleko, więc nie było sensu brać samochodu. Więcej czasu zabrałoby mi dotarcie na parking i dojazd naszymi krętymi osiedlowymi uliczkami. Poszłam na piechotę. W sklepie spędziłam trochę czasu, na tyle długo, że zdążyło się rozpadać. Kiedy wracałam, wybrałam dłuższą drogę, żeby nie chodzić skrótem po błotnistej ścieżce.

W ten sposób z parasolem w ręku przechodziłam koło przystanku, na którym – pod zadaszeniem stała moja sąsiadka. Bardzo się ucieszyła na mój widok i zapytała czy może się też schować pod moim parasolem, bo ubrała dziś nowy płaszczyk z wełną, wysiadła z autobusu a tu deszcz, a ona bez parasolki. Zgodziłam się, bo nie wiedziałam jak mi się będzie rozpychać, żeby uchronić płaszczyk, kosztem mojego i moich zakupów… No ale trudno. Przy samym osiedlu dotarła do nas jej córka z parasolką, bo stojąc na przystanku zdążyła do niej zadzwonić, żeby się dziecko przyszło z pomocą matce. To pierwsza śmieszna sytuacja, przynajmniej dla mnie, bo mi by do głowy nie przyszło odstawianie takiej szopki.

Druga była dzisiaj. W roli głównej ta sama sąsiadka zasuwająca tym razem rano do autobusu. W tym samym płaszczyku, bez parasolki mimo deszczu. Pytam jej dlaczego nie pod parasolem: a bo późno wyszłam i zaraz mi ucieknie autobus. Tym razem najwyraźniej płaszczyk okazał się nie tak cenny, żeby urządzać dla niego akcję ratunkową 😉

Z innych rzeczy bieżących: mam nadzieję, że w końcu przestanie padać i wiać. Nie wiem co gorsze, ale pogodę mamy okropną. W dodatku sprzyjającą przeziębieniom, przez co później nie wiadomo czy katar i ból gardła to wynik właśnie przeziębienia czy złapania covida, który bije w kraju rekordy popularności. A przewidywania są takie, że w lutym będzie jeszcze więcej zakażeń.

No dobrze, zmiana tematu – muszę sprawdzić zakup domeny i zarejestrować jedną. Jaką? Przed rejestracją nie powiem 🙂 Mogę pochwalić się później.

Tymczasem dobrej zabawy w karnawale 🙂

Ostatnia zmiana czasu?

Wiele osób zastanawia się czy zmiana czasu, która już w najbliższy weekend, będzie ostatnią. Moim zdaniem nie ma na to szans. Projekt w Unii utknął przez ważniejsze sprawy, a Polska sama nie zdecyduje się na wprowadzenie jednego czasu, skoro w całej Unii ma obowiązywać jeden i na razie nie wiadomo który.

Podobno – biorąc pod uwagę Słońce, dla Polski bardziej odpowiednie byłoby przyjęcie czasu zimowego. Natomiast wiele osób wolałoby przyjęcie letniego, żeby jak najdłużej było jasno. To jednak oznacza, że na zachodzie kraju, w grudniu o 9:00 będzie jeszcze ciemno (a o której zrobi się jasno np. w Lizbonie?), natomiast na wschodzie, w czerwcu, jasno będzie już o 3:00. Czy na pewno tego chcemy?

No i skoro takie problemy dotyczą jednego kraju, to znalezienie złotego środka dla całej Unii Europejskiej będzie jeszcze trudniejsze. Ostatecznie Europa jest wielkości Kanady, jest większa niż USA, a tam obowiązuje kilka stref czasowych. Co prawda sama UE nie ma takiej rozciągłości jak Stany, bo mamy za wschodnią granicą jeszcze bardzo duży obszar, to jednak i tak rozmawiamy o ogromnym terenie.

Jaki byśmy więc czas nie przyjęli, zawsze ktoś będzie niezadowolony. Tak sobie jednak myślę, że raczej ten zimowy, w który za chwilę wchodzimy, nie będzie ostatnią zmianą. Mimo minusów związanych z wcześniejszym robieniem się ciemno, tradycyjnie pośpimy sobie dłużej 😉

Zmiany od jutra

Od jutra dla wielu osób nastąpi wielka zmiana – początek roku szkolnego. Dzieciaki – zgodnie z zapowiedzią ministra edukacji – wracają do szkół i pozostaną tam bez względu na sytuację epidemiczną w kraju. Minister przynajmniej zapewnia, że żadnej innej nauki poza stacjonarną nie będzie. Jeśli ma jakieś kontakty „na górze” szkoda, że nie uruchomił ich wcześniej.

Co jeszcze? Ma się zmienić pogoda. Tym razem do dobra wiadomość. Ostatnio jest zimno i deszczowo. Ma być ciepło i słonecznie. Oby jak najdłużej, bo strasznie pokręcony nam się rok przytrafił.

Pod znakiem zapytania stoi natomiast zmiana lub jej brak jeśli chodzi o przepisy covidowe. Wszystkie dotychczasowe ograniczenia kończą się dziś o północy. Nowego rozporządzenia na razie nie ma. Nie wiadomo czy rząd je opublikuje na chwilę przed północą (co już się zdarzało), czy „zapomni” i będzie liczył na brak pamięci obywateli, że one się skończyły…

Niektórzy przewidują dwa scenariusze. Niestety nikt nie wieści zakończenia ograniczeń. Rozważania jest opcja: albo utrzymania stanu dotychczasowego czyli przedłużenia rozporządzenia na jakiś tam czas, albo zmiana, która ma wkurzyć antyszczepionkowców, dlatego powie się o niej w nocy, żeby nie było protestów. Ten drugi scenariusz jest bardzo prawdopodobny, biorąc pod uwagę dotychczasowe wypowiedzi polityków.

Wcześniej bowiem mówiono o możliwości uzyskania wiedzy o szczepieniach przez pracodawcę, aby móc zorganizować harmonogram i stanowiska pracy, a nawet wysłać nieszczepionych pracowników na bezpłatny urlop. Takie regulacje nie powinny przechodzić bez ustawy, ale biorąc pod uwagę to, co przechodziło ostatnio rozporządzeniami, jest to możliwe. Oczywiście jeśli ten scenariusz się ziści, nie będzie to jedyne ograniczenie dla niezaszczepionych, a raczej początek długiej listy.

Czy wywoła to zamieszki, protesty, itd.? Zobaczymy. Jeśli tak, to mam nadzieję, że w Warszawie, a nie w całej Polsce, bo akurat wybieram się na wycieczkę do Torunia. Dwukrotnie miałam okazję tam być przejazdem. Zatrzymywaliśmy się jednak tylko na krótki spacer, żeby rozprostować nogi. Teraz nadszedł czas na dłuższe zwiedzanie. Ponieważ wybieram się tam po pracy, wybrałam pociąg. Zresztą potencjalnie ten transport jest szybszy niż samochód. Natomiast w miarę potrzeby chcę na miejscu wynająć auto. A tu fajna wypożyczalnia samochodów Toruń. Liczę na to, że toruńskie pierniki okażą się lepsze od moich 😉 W końcu tradycja zobowiązuje 🙂

Ryba i wędka

Od jakiegoś czasu ludzi dopada coraz większa znieczulica na problemy innych. Fakt, że są osoby, które angażują się w pomoc potrzebującym, ale także wielu spośród nich nabiera coraz większego dystansu; jeśli nawet nie znieczulicy. Nadal chwytają za serce niespodziewane i ciężkie choroby, szczególnie te, które dopadają dzieci. Ale coraz mniej jest tych, którzy litują się nad dorosłymi.

Z wielu komentarzy w necie, rozmów zasłyszanych w środkach komunikacji, którymi od jakiegoś czasu często jeżdżę i wśród znajomych wynika zmiana. Polega ona na – jakby to powiedzieć – podejściu do przyczynienia się do własnego nieszczęścia.

Przykład: to strasznie przykre, że znajomy jest ciężko chory na raka, że pewnie za chwilę zostawi jeszcze dość młodą żonę i dzieci, ale po cholerę tyle palił. Przecież nie jest wiedzą tajemną, że palenie powoduje raka. Inny przykład: to przykre, że tej rodzinie jest tak ciężko, ale po co im tyle dzieci, skoro nie są w stanie ich utrzymać. Dorośli ludzie powinni wiedzieć jak się zabezpieczyć. Inny przykład: to straszne, że ktoś choruje na otyłość olbrzymią, ale jak można było się doprowadzić do takiego stanu.

Takich przykładów można mnożyć. Ludzie żałują, że komuś tak, a nie inaczej potoczyło się życie, ale jednocześnie nie chcą pomagać, ba nie chcą się w ogóle angażować w jakąkolwiek pomoc, jeśli widzą, że osoby „poszkodowane” nie wkładają wysiłku, żeby samemu sobie pomóc, albo robiły dużo, żeby znaleźć się w trudnej sytuacji. Niby obowiązuje zasada: nie oceniaj pomagaj, ale obowiązuje też zasada, że lepiej dać wędkę niż rybę. I właśnie tej ryby coraz więcej osób nie chce dawać.

Takie są przynajmniej moje spostrzeżenia.