Ryba i wędka

Od jakiegoś czasu ludzi dopada coraz większa znieczulica na problemy innych. Fakt, że są osoby, które angażują się w pomoc potrzebującym, ale także wielu spośród nich nabiera coraz większego dystansu; jeśli nawet nie znieczulicy. Nadal chwytają za serce niespodziewane i ciężkie choroby, szczególnie te, które dopadają dzieci. Ale coraz mniej jest tych, którzy litują się nad dorosłymi.

Z wielu komentarzy w necie, rozmów zasłyszanych w środkach komunikacji, którymi od jakiegoś czasu często jeżdżę i wśród znajomych wynika zmiana. Polega ona na – jakby to powiedzieć – podejściu do przyczynienia się do własnego nieszczęścia.

Przykład: to strasznie przykre, że znajomy jest ciężko chory na raka, że pewnie za chwilę zostawi jeszcze dość młodą żonę i dzieci, ale po cholerę tyle palił. Przecież nie jest wiedzą tajemną, że palenie powoduje raka. Inny przykład: to przykre, że tej rodzinie jest tak ciężko, ale po co im tyle dzieci, skoro nie są w stanie ich utrzymać. Dorośli ludzie powinni wiedzieć jak się zabezpieczyć. Inny przykład: to straszne, że ktoś choruje na otyłość olbrzymią, ale jak można było się doprowadzić do takiego stanu.

Takich przykładów można mnożyć. Ludzie żałują, że komuś tak, a nie inaczej potoczyło się życie, ale jednocześnie nie chcą pomagać, ba nie chcą się w ogóle angażować w jakąkolwiek pomoc, jeśli widzą, że osoby „poszkodowane” nie wkładają wysiłku, żeby samemu sobie pomóc, albo robiły dużo, żeby znaleźć się w trudnej sytuacji. Niby obowiązuje zasada: nie oceniaj pomagaj, ale obowiązuje też zasada, że lepiej dać wędkę niż rybę. I właśnie tej ryby coraz więcej osób nie chce dawać.

Takie są przynajmniej moje spostrzeżenia.