Reklama kontra rzeczywistość

Śmiać mi się zawsze chce jak słucham albo oglądam reklamy tzw. suplementów diety, czyli de facto leków. Szablon: przychodzi zdrowa baba/facet do lekarza i pyta co zrobić, żeby się nie denerwować/ żeby schudnąć/ żeby mieć zdrowe serce/ żeby mieć więcej energii/ żeby lepiej widzieć/ żeby nogi nie bolały a włosy nie wypadały/ itd.

A na to reklamowy doktor wymienia litanię cudownych suplementów diety, po których wszyscy biegają uśmiechnięci. Koniec reklamy.

Jak się to ma do rzeczywistości? Ano nijak. Przede wszystkim z reguły zdrowi ludzie nie chodzą do lekarza, a jak już zaczynają mieć skłonności do hipochondrii, to słyszą: proszę się zdrowo odżywiać, więcej czasu spędzać na świeżym powietrzu, więcej się ruszać, patrzeć w dal (oczy nam się psują od zbyt długiego wpatrywania się w blisko leżące przedmioty), itd. Ostatecznie żyjemy w XXI wieku, w państwie w którym mamy dostęp do różnych produktów. Nie musimy naszej diety ograniczać do suchego chleba i ziemniaków, a skoro tak, to odżywiając się normalnie nie ma sensu pakować w siebie dodatkowych chemikaliów zwanych suplementami diety.

W reklamach, po połknięciu tych „specyfików” zwykle wszyscy biegają uśmiechnięci po dworze. Słowo daję, ten efekt można osiągnąć również bez faszerowania się 🙂

***

Jakoś ostatnio strasznie spowolnił mi komp. Przy okazji rzęzi już niemiłosiernie. Oczywiście nic się nie dzieje nagle i bez zapowiedzenia. Wszystko jest skutkiem czegoś co się działo wcześniej. Nie jest więc tak, że nagle komp się popsuł i to „ostatnio” też trwa już od pewnego czasu. Stareńki już jest, ot co. I żadne tu czyszczenie zewnętrzne i wewnętrzne nie sprawi, że stanie się piękny i sprawny. Tak sobie myślę, że nadszedł już jego czas i zanim padnie zupełnie, należy nabyć coś nowego i przenieść ważne rzeczy. I tu pojawia się pytanie: kupić ale co? Niby najwygodniej pracować na kompie stacjonarnym, ale powiedzmy to sobie wprost: jak się nie jest miłośniczką giercowania, to nie jest on potrzebny. Więc może laptop? Albo laptop zmieniany na tablet (albo tablet z doczepianą klawiaturą – zależy jak na to spojrzeć) – nie wiem czy to cudo ma jakąś swoją inną nazwę… Będę bardziej „mobilna” 😉 Sam tablet to raczej za mało. No może nie raczej, a zdecydowanie. Akurat teraz jest dobry czas na takie zakupy, bo święta więc można mniej lub bardziej delikatnie zasugerować co by się chciało. List do Mikołaja napisać. Można też zapewne sprzedać jeszcze staruszka. Ludzie kupują takie rzeczy, chociaż jak się czyta o tym, że „spece-gimbusy” potrafią już odczytać skasowane dyski, to mam wątpliwości czy sprzedawać mojego. Może sprzedać tylko części albo kompa bez dysku. Nie żebym nie wiadomo co miała, ale zawsze się trochę znajdzie. Płytkę można połamać, a z twardzielem jest problem. Pozostaje młoteczek, dla tych co się wyżywać lubią, skuteczne destrukcyjne majsterkowanie albo demagnetyzacja dysków. Może jednak dam go chłopakom do „zabawy”. Oni coś wymyślą, a przynajmniej rozłożą na drobne i „zbadają” sposób w jaki jest zrobiony. Pewnie na informatyce tego nie uczą. Chociaż kto wie.

No dobra, wiec tak jak w pewnej reklamie: plan zaakceptowany, trzeba przystąpić do realizacji. Czy jakoś tak to było…